Rodzice byli małżeństwem nierozłącznym, przyklejeni do siebie jak papużki. Zawsze razem, wszędzie razem. Nie wyobrażali sobie jakiegoś dłuższego rozstania. Zatem wiadomość o tym, że ojciec ma jechać na delegację do NRD, gruchnęła w domu jako coś niewyobrażalnego i kompletnie nowego. Dwa tygodnie bez ojca – jak to będzie? Czy da się to przeżyć? A z drugiej strony ekscytacja. Pierwszy raz w domu pojawił się paszport. Tak, ojciec dostał paszport. Ten leżał w środkowym pokoju na stole i przechodząc obok, należało niemal przyklęknąć.
Nadszedł czas wyjazdu. Bez ojca życie jakoś mijało. Odkrywaliśmy, że może jest trochę łyso, ale da się przeżyć. Nie pamiętam, czy było to w połowie delegacji, czy już bliżej końca, ale pewnego popołudnia zadzwonił dzwonek do drzwi. Zbiegliśmy się wszyscy. Mama otwarła drzwi, a za nimi ukazał się ojciec z walizkami w ręku. Matka jęknęła:
– Kazik, co się stało?
– No nie mogłem bez ciebie – odparł spokojnie.
To była najpiękniejsza scena miłosna, jaką widziałem w życiu.
Fragment pochodzi z książki ks. Mirosława Malińskiego Rozsypane puzzle. Osobliwe przypadki ks. Maliny.
Dodaj komentarz